Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 1118
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Koń: Kesa
Jeździec: Pii
Do czego: małe ujeżdżenie
Miejsce: Ujeżdżalnia
Po niedzielnym obiedzie przyszłam do stajniSkrzydlatej w celu trenowania jednego z jej koni- Kesy. Przywitałam sięz właścicielką, a potem ona zaprowadziła mnie do stajni i pokazałakonia.
- Tylko uważaj, bo to żyleta- ostrzegła.
- Damy radę- odpowiedziałam z uśmiechem.
Spojrzałam na klacz łagodnie. 'Czy ty mogłabyś komukolwiek zrobićkrzywdę?' Kesa spojrzała na mnie dziko w odpowiedzi. Zobaczyłam, że znią nie ma żartów. Poszłam do siodlarni po rząd. Wzięłam jej siodło,lonżę, ogłowie oraz szczotki.
Gdy wróciłam do niej stwierdziłam, że nie ma ochoty się ze mnązaprzyjaźnić. Gdy chciałam wejść do boksu nerwowo skuliła uszy.'Spokojnie, tylko spokojnie, nic ci nie zrobię..' i rzuciła się na mniez zębami. 'O ty małpo, wojnę chcesz? Będziesz mieć'. No dobrze. Więc zakażdym razem podczas szczotkowania, a było tych razów 6 (liczyłam)odbiła się od mojego łokcia. Biedny łokieć chyba nie dożyje kolejnegodnia. Lecz największa głupawka objawiła się gdy Kess zobaczyła nahoryzoncie siodło. Zaczęła tańczyć w boksie takiego jiva, że myślałam,że ona mnie tam rozniesie. 'Albo ja, albo koń' i dostała parę razylekko wiadrem, dopóki się nie uspokoiła (uderzenia ręką by nie poczuła,a tak się skończyło tylko i wyłącznie na strachu). Gdy zapinałam popręgto dopiero była rewolucja. Klacz zrobiła mi taką jesień średniowiecza,że myślałam, że ona mnie tam zabije. Mówiłam, że przy oglądaniu siodłabył problem? Kłamałam. To to dopiero była ma-sa-kra. Tak mnie na kobyłazdenerwowała, że musiałam uciec się do ostateczności. Siłą wyciągnęłamją na dziedziniec (bez siodła, sam kantar). Ustawiłam ją i zaczęłamobkręcać lonżę wokół jej nóg i łba. Po chwili nastąpiło to, coplanowałam- klacz kontrolowanie runęła na stertę siana, a ja wskoczyłamjej na szyję. Nadeszła Skrzydlata:
- Co ty robisz z moim koniem!?- Skrzydlata zrobiła bulwers.
- Spokojnie, nic jej nie będzie. Po prostu uczę ją porządku. Usiądźsobie na tamtym wiaderku (wskazałam jej wiadro skinieniem głowy) ipoczekaj na efekt.
Skrzydlata niepewnie siadła na wiadrze i patrzyła z otwartą buziąjak męczę jej cudownego rumaka. Po dłuższej chwili Kesa przestała sięwiercić, a ja powoli puszczałam jej linki. Klacz ze wrogiego wyrazu"twarzy" przechodziła w coraz bardziej przyjazny, a po chwili już byłastrasznie zaciekawiona. Wstałam z niej i pozwoliłam jej wstać. Kesawstała i otrzepała się z kurzu. Zaczęła mnie wąchać.
- Jesteś cudotwórcą!- odrzekła bijąc brawo.
- Dziękuję, dziękuję, ale na efekty trzeba będzie czekać o wieeele dłużej..
Zabrałam ją do stajni i już bez problemu osiodłałam.
Następnie zabrałam klacz na ujeżdżalnie. Gdy chciałam włożyć nogędo strzemienia klacz uskoczyła. 'Ty chyba zapomniałaś z kim masz doczynienia, maleńka! Powtórka z rozrywki?!' Kesa spojrzała na mniewrogo, lecz po chwili opuściła uszy w ramach zobojętnienia. Nim sięzorientowała ja siedziałam już na grzbiecie. Nieprzyzwyczajona dotakiego ciężaru ciała (jestem grubsza od Skrzydlatej) zaczęła nerwowokwiczeć. Chciałam ruszyć tą masą ciała, lecz na każdą moją łydkęreagowała zarzuceniem zadem. Po setnym zarzuceniu się okropniezdenerwowałam i ździeliłam jej w zad batem. Kess odruchowo stanęładęba, a potem wybiła się do baranka. No super koń. Postanowiłam, żetrochę ją wymęczę, więc kilkakrotnie dostała lekko batem w miejsce zapopręgiem (w czasie przykładania łydki- nie miałam ostrogów, a kontakttrzeba wzmocnić, choć podejrzewam, że po ostrogach to dopiero zrobiłabymi tu cyrk Pawła Janasa). (Bez rozgrzewki) siłą zmusiłam ją do galopu.Była okropnie spięta i strasznie mocno wybijała. Szczerze? Wygodna toona nie była, zapewniam. Za każdym razem, gdy chciała zwolnić zostałazablokowywana łydką i wodzą, więc nie miała zbyt wielkich szans naprzejście dłuższe do kłusa. Gdy już się uspokoiła i galopowałanormalnie, pozwoliłam jej na przejście do kłusa, a następnie do stępa.Skróciłam wodzę i wewnętrzną łydką 'poprosiłam ją' o podstawienie zadu.Dostałam zonka, ale ona to zrobiła. Szła zebranym stępem, jej krokibyły sprężyste i równe. Łydka i idzie kłusem. Kesa nie szła zbytenergicznie, widać było, że jej sie nie chce. Strzał z bata i... bryk.Dostała lepę po łopatce i znów zrobiła ton zobojętnienia. Zachowywałasię jakby wszystkie, dosłownie wszystkie sygnały karcące miała głębokow pompie. Nie respektowała bata, na uderzenie nie reagowała inaczej niżtą głupią obojętnością! Kolejna łydka i przeszła do intensywniejszegokłusa. Oczywiście cały czas była zebrana. Gdy zrobiłyśmy 6 albo 7okrążeń po ujeżdżalni poprosiłam ją o to, by odstąpiła od łydki.Zrobiła to, lecz troszkę zarzucała zadem i wypadała łopatką.Stwierdziłam, że przekarzę Skrzydlatej, żeby dalej z nią to ćwiczyła,gdyż ustępowanie jest dobre na rozwój muskulatury. No i na koniecgalop. Gdy na pierwszym łuku dałam łydkę do galopu, Kesa zawiesiła sięna wędzidle i przez 3/4 okrążenia uciekała od kontaktu, mimo tego, iżbył naprawdę delikatny. Potem na szczęście wróciła do normalnejpozycji. I wtedy dałam jej ponowną łydkę do galopu. I tym razem klaczzaskoczyła i zaczęła galopować luźnym galopem (w westernie określanymmianem 'lope'). Była o wiele, wiele wygodniejsza niż na początku. Kiedyzobaczyłam, że nie ma już ochoty na galop, dałam jej sygnał mową ciała(bez używania wodzy) do przejścia do kłusa, a następnie po kilkuokrążeniach do stępa. Poluzowałam wodzę, żeby mogła swobodnie wyciągnąćszyję. Byłam pozytywnie zaskoczona, bo to dziwne, ale zaczęła sięskupiać. Choć szkoda, że pod koniec jazdy dopiero. I w takim stanieprzeszłyśmy 6 okrążeń. Następnie zatrzymałam Kesę i zsiadłam z niej.
Wracając do stajni zauważyłam Skrzydlatą.
- Jak było?- zapytała.
- A, zaraz ci powiem, ale najpierw ją rozsiodłam- odrzekłam z uśmiechem.
No więc gdy już Kesa stała 'goła i wesoła' w boksie orazbeznamiętnie skubała siano, ja poszłam do Skrzydlatej na rozmowę.Siedziała na tarasie i popijała chłodny sok jabłkowy.
- Czeka was jeszcze dużo pracy- zaczęłam- Przede wszystkim musiszmieć do niej twardą rękę i nie pozwalać jej na wygłupy. Żadnego lizaniaw boksie, żadnego podszczypywania.
- To wiem. Ale co z jej gryzieniem?
- No tak, to jest spory problem. Proponuję wcisnąć jej w mordeczkęgorącego ziemniaka, kiedy będzie miała ochotę gryźć. Sparzy sobietrochę papę i odechce jej sie tego typu wybryków. Na Księżyca działało,myślę, że na nią też.
- A sama jazda?
- Dobrze. Myślę, że byłaby z niej dobra dresażystka, chociażbyamatorska, bo ma dobry ruch, który możnaby jeszcze wypracować. Radzępoćwiczyć chody boczne oraz jazdę bez używania wodzy. To ją nauczylepszego reagowania i skupiania się na jeźdzcu, bo zauważyłam, że jesttrochę stępiona jeżeli chodzi o pomoce.
Skrzydlata przysłuchiwałą się z zaciekawieniem.
- Czyli natural?- zapytała.
- Można i tak.- odpowiedziałam- o jejku, jak już późno! Muszępędzić do mojego Potworka Ciasteczkowego! Pa, i mam nadzieję, że dozobaczenia wkrótce!
I tak zakończyło się popołudnie w stajni u Skrzydlatej.
Osiągnięcia: Klacz dogadała się z inną osobą niż ja. Przy okazji poćwiczyła trochę ujeżdżenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|